środa, 26 października 2011

TĘSKNOTA PO POWROCIE... ECH...

Siedzę zmarznięty w dwóch polarach, smętnie patrząc za okno, gdzie po niebie suną buro ołowiane chmury, zimny wiatr potrząsa liśćmi, które za kilkanaście dni spadną na ziemię, pozostawiając ogołocone, wyglądające jak martwe, drzewa. Brrrrr... Kiedy przenoszę wzrok na ekran komputera, zmieniające się na nim obrazy są jak z innego świata. Co tam świata! Jak z innego wymiaru czasoprzestrzeni! Kolejny raz cieszą moje oczy tropikalne kolory plaży i morza w Castarze, oglądam znajome twarze chłopaków przesiadujących na plaży, zaglądam oczami wyobraźni pod powierzchnię przybrzeżnego morza widocznego na zdjęciach, gdzie kryją się cuda rafy koralowej lub wieczorem bezszelestnie szybują w płytkiej wodzie płaszczki... Znowu łapię się na dziwnym wrażeniu nierealności zdjęć, które przecież wykonałem sam, osobiście. To dziwne uczucie wynika prawdopodobnie stąd, że tamten świat jest tak bardzo odległy i inny niż ten, który od urodzenia towarzyszy mi tutaj, w Polsce. Każdy powrót do codzienności z jednej strony mnie cieszy, ale z drugiej rodzi falę smutku i tęsknoty. Świat, który zostaje za ogonem samolotu jest tak odmienny od mojego rodzinnego, że gubi się poczucie jego realności, kiedy po powrocie wpada się znowu w wir codziennych spraw i obowiązków. Kiedy wracam w grono ludzi mi znajomych, w pracy, w życiu codziennym, zajętych jakby nigdy nic swoimi sprawami, jeszcze bardziej pogłębia się wrażenie nierealności tych kilku tygodni pobytu gdzieś TAM, gdzie jest tak bardzo inaczej. Oglądam szczegółowo zdjęcia, zauważam na nich wiele szczegółów, których nawet nie zauważałem podczas wykonywania fotki. A przecież te patyki leżące na piasku chwilę wcześniej trąciłem nogą, oglądałem i obracałem kokosy świeżo strącone przez wiatr z palmy, które upadając, wryły się do połowy w miałki piasek plaży, na której odnajduję na zdjęciach ślady własnych stóp. Podnoszę wzrok znad ekran i widzę dookoła wszystko to, od czego oderwałem się na kilka chwil, gdzieś TAM, daleko, po czym pozostały mi już tylko wspomnienia i te zdjęcia, czas zatrzymany w komputerowym okienku... ech.
Niezwykłe jest to, że rzut oka na zegar potrafi podpowiedzieć mi, co w danym momencie dzieje się w tych miejscach na świecie, gdzie byłem, bo i tam życie toczy się swoim stałym rytmem, niezależnie, czy samolot z nami odleciał czy jeszcze towarzyszymy temu rytmowi przez jakąś chwilę. I tak na Tobago właśnie budzi się leniwie dzień, ale miejscowi już siedzą na plaży, Kali pewnie za chwilę kończy koszenie trawy lub prace na pobliskiej szosie, właściciel pensjonatu właśnie schodzi do recepcji, a koguty od dobrych 2 godzin pieją niemiłosiernie. Słońce pojawiło się gdzieś po prawej stronie nad wzgórzami, palmy rzucają cień "za siebie", a Bryan, ratownik, zaczyna swoje codzienne biegi kondycyjne po plaży... Jest 8.44. W tym samym czasie, na drugim brzegu Morza Karaibskiego, na półwyspie Osa pojawiają się na wierzchołkach drzew pierwsze ary, psy wychodzą na plaże pogonić się wzajemnie i wytarzać w piasku, a wyjce w okolicznym zagajniku zakończyły swoje głośne przekomarzania się i zabrały się za posiłek. Tam jest 6.44.W Polsce właśnie kończy się mój dzień pracy, jest 14.44...

środa, 19 października 2011

PLAŻE

Plaże tropikalne... temat westchnień i marzeń wielu ludzi. Symbol tropików, ich wizytówka, miejsca, na których chciałby znaleźć się niemal każdy turysta.Przepiękne zdjęcia, cudowne plakaty palm, błękitnego nieba, szmaragdowego morza, kryjącego pod powierzchnią niesamowity czar podwodnego życia. Czy nie tak wyobrażamy sobie ten tropikalny raj? Hmmm... Zastanawiam się, czy to napisać, ale niech tam... Zdjęcia, filmy, opowieści często tworzą nam fałszywe wyobrażenia w sytuacjach, kiedy czegoś sami osobiście nie doświadczamy. Tak jest często również w przypadku tropikalnych plaż... co mam na myśli? Długo poszukiwałem swojego idealnego miejsca, które łączyłoby rafę koralową, piękną plażę i prawdziwy las tropikalny... zawsze brakowało przynajmniej jednego z tych 3 elementów. Myślałem, że Dominica, którą odwiedziłem 2 lata temu, będzie spełnieniem tych marzeń. Było prawie, prawie... wspaniali ludzie, cudowna przyroda w tropikalnym lesie, ciepłe morze... ale, ale...w tym lesie brakowało życia. Jakoś tak pusto i cicho jest w lasach Dominiki. Plaży... praktycznie brak, a jeżeli już były, to z bardzo drobnym, czarnym piaskiem... Rafa koralowa? Obecna, ale nie z brzegu... Wyspa piękna, ale... brakowało tego, co potrzebowałem do idealnego miejsca, zgodnie z tym, co pisałem na początku blogu. Kostaryka ma plaże, i owszem. Najpiękniejsze miejsca, które tam znalazłem, to kilometry pustych plaż na półwyspie Osa. Czego tam brakowało? Przecież za plecami miałem najdzikszą dżunglę w Kostaryce, nad drzewami przelatywały papugi ary, błyskając czerwienią swoich piór i wrzeszcząc wniebogłosy... Brakowało tam tego słynnego białego piasku koralowego, krystalicznie czystego morza... Niestety, wszędzie tam, gdzie płyną z głębi lądu rzeki, morze nie jest cudownie krystaliczne, przezroczyste. A w Kostaryce rzek spływających z gór nie brakuje. Typową, koralową plażą jest również wybrzeże Gwadelupy, ale tam "zapleczem" wybrzeża nie są lasy, ale pola uprawne, łąki, lub, co gorsze, domy mieszkalne lub hotele nadmorskich miejscowości.
Plaże Tobago, to wreszcie strzał w 9, bo do 10 brakowało dosłownie kilka drobiazgów. Tutaj wreszcie mogłem doświadczyć prawdziwych, folderowych i plakatowych plaż połączonych z moją drugą miłością, dżunglą. Tutaj znalazłem wielkie, pochylone ku morzu palmy, drobny, lekko żółty, ale nie brudzący i miły dla stopy piasek. Tutaj znalazłem ciepłe, czyste morze, tutaj odkryłem kilka metrów od brzegu rafę koralową, prawdziwą, pełną ryb i koralowców, charakterystycznych dla Morza Karaibskiego. Czy dużo takich plaż znalazłem na tej maleńkiej wyspie? Jedną! Miejscowość, w której zatrzymałem się do końca pobytu, maleńka, niepozorna wioska, dosłownie kilkanaście chat, ujawniła swój skarb, z którego, jak się okazało, mieszkańcy nie do końca zdają sobie sprawę. Tym skarbem okazała się zatoka!

wtorek, 11 października 2011

POŁUDNIOWY ŻAR TROPIKÓW ... Z NIEBA...

Nie pisałem tak długo z prostej przyczyny. Pobudka 5 rano, żeby skorzystać jak najwięcej z dobrodziejstwa światła słonecznego, które kończy się punktualnie o 18.30. Tak jest przez cały rok. 5.30 zaczyna się wschód Słońca, świta, i to w błyskawicznym tempie, o 18.30 Słońce z impetem wpada do morza Karaibskiego na horyzoncie. Dzień w dzień, tysiące lat po tysiącach... W samo południe, czyli między 11.00 a 14.00 słowo "sjesta" nabiera zupełnie innego znaczenia, innej wymowy, niż w poczciwej Hiszpanii, gdzie jest zwyczajem i przywilejem ludzi... tutaj, między zwrotnikami, to słowo i wszystko, co się z nim wiąże, to konieczność, niemal przymus, żeby zachować zdrowie, nierzadko życie... 37 stopni w południe sieje spustoszenie w nieprzywykłym do takiej ekstremy organizmie. Chcesz wtedy łazić po plaży? Proszę bardzo, ale ubierz porządne klapki, bo nogi poparzysz gorącym, jakby podgrzanym na patelni piaskiem. Ubierz też szerokie nakrycie głowy, bo Słońce wypali ci dziurę na samym czubku głowy, śląc złociste strzały promieni milionami luksów w biedną łepetynę. Ramiona i plecy też okryj starannie w tych godzinach, bo twoja skóra zamieni się w skwierczący na patelni boczek, i bynajmniej nie apetycznie pachnący czy wyglądający... Całe życie zamiera w głębokim cieniu w tych godzinach, kiedy Słońce niemiłosiernie wypala wszystko, co znajdzie się w zasięgu jego promieni. Przesadzam? Hmmm. Połączenie południowego Słońca z wysoką wilgotnością powietrza powoduje, że człowiek ma dwie możliwości: albo usmażyć się w olśniewającym blasku naszej gwiazdy lub ugotować się we własnym pocie pod ciuchami osłaniającymi nasze wrażliwe ciało. Przesadzam? Może odrobinę, bo prędzej czy później przychodzi na wędrowca kryzys światła i ciepła słonecznego,obojętnie, jakby się nie nazywał, ile by miesięcy nie spędził w tropikach, i cokolwiek by nie opowiadał o swojej odporności i dzielności gdzieś TAM, w 37 stopniach tropikalnego pieca. A ten kryzys dopada szczególnie takiego zachłannego wędrowca, któremu żal każdej godziny dziennej, bo wieczorami... no właśnie, co... wieczorami? No nic, poza spotkaniami towarzyskimi, wyjazdem do miasteczka - stolicy, nocnym włóczeniem się po plaży i łapaniem niesfornych maleńkich żółwików. O nich za chwilę ;). Na razie mamy środek dnia, czyli zmierzch dnia w Polsce. Lubię te odwołania się do naszego czasu - tak jak niedawno, patrząc w Polsce na chowające się za horyzont Słońce wyobrażałem sobie, że tutaj, przed moimi oczami, chowając się za horyzont, w tym samym momencie "stoi" ono właśnie nad " moją" Kostaryką czy którąś z wysp karaibskich w zenicie, niemiłosiernie paląc ich powierzchnie swoimi promieniami. Cóż więc robić z tymi kilkoma godzinami spiekoty w tropikach? Zdjęcia wychodzą w tym czasie nieciekawe, bez cienia, płaskie, matowe. Spacerować nie da się w sposób przyjemny, zresztą robić cokolwiek, to już nie jest przyjemność... Ci bardziej zasobni w pieniądz siedzą wtedy, śpią, leżą, odpoczywają w swoich lub hotelowych, klimatyzowanych pokojach, gdzie, uwaga, ustawienie klimatyzatora na temperaturę 22 stopni daje nieprawdopodobne zimno, jak w lodówce! 22 stopnie... marzenie latem w Polsce, tutaj daje ulgę i aż za mocne wychłodzenie. Kiedy odkryłem to pierwszy raz kiedyś, byłem przekonany, że klimatyzator jest uszkodzony. Ale, ale... szybko przypomniałem sobie, że nierzadko zdarza mi się budzić w środku nocy w hamaku w dżungli, trzęsąc się... nie z powodu ataku malarii, której na szczęście nie mam, ale z...zimna. Niemożliwe? Możliwe, jeżeli temperatura z 32 spadnie do 22, to robi się chłodno, przynajmniej w odczuciu. Do tego wilgoć potęguje to wrażenie, więc zawsze do hamaka zabieram w dżungli polar :). Co jeszcze można robić w południe w tropikach? Bogatsi mogą wsiąść do swoich klimatyzowanych samochodów i udać się w podróż. Na Tobago? Co to za podróż! Godzina jazdy i jest się na drugim końcu wyspy :).No to można podjechać do wielkiego centrum handlowego, takiego klimatyzowanego, do stanu niemal zamrożenia :). Można wreszcie usiąść sobie pod drzewem, NIE palmą, broń Boże, i opierając się o jego pień, wystawiając twarz na delikatną bryzę wiejącą od morza, słuchać, jak... drzewo rośnie, i trawa, i... pac, patrzeć, jak z głuchym pacnięciem uderza o ziemię orzech kokosowy wielkości głowy dorosłego człowieka. Dobrze, że w ziemię :).Ale najlepsze, co można zrobić, to w głębokim cieniu drzew ( nie palm!) położyć się w hamaku i uciąć sobie orzeźwiającą drzemkę. Wtedy popołudniu i wieczorem człowiek jest jak nowo narodzony:)... Czy chce się pisać cokolwiek poza zdawkowymi notatkami, kiedy wokół szumią palmy, szumi morze, grzeje Słońce, piasek, zieleń kipi swoją zielonością...?

czwartek, 22 września 2011

BARRAKUDA MNIE ŚLEDZI :)

To dziwne uczucie,kiedy czujesz pod wodą czyjś wzrok na tobie, obracasz się, i widzisz wielką srebrną torpedę za swoimi plecami, przepraszam, nogami... Płynę do przodu, ona za mną, płynę w bok, oni mi też towarzyszy... co za ciekawskie stworzenie! Kiedy płynę wprost na nią i ją straszę, otwiera szeroko pysk, pokazując wielkie zębiska... Nie lubią tych ryb płetwonurkowie, swoją ciekawością i zębiskami budzą niepokój, a biorąc pod uwagę, że ten okaz ma dobre 1,5 m długości, uwzględniając powiększenie obrazu pod wodą... hmm. Dziwne uczucie. Zatoczka, w której pływam, otoczona jest wysokimi skałami, dno w połowie zatoki ma nie większą głębokość niż 1m, i korale, korale, korale na dnie wszelkiego rodzaju: miękkie w postaci gigantycznych , chwiejących się w prądzie wody gałęzi, twarde w postaci misternych żebrowań pokrywających skały. W wielu miejscach widać ogromne głowy korali mózgowych, charakterystycznych dla mórz na Karaibach... I mnóstwo, mnóstwo ryb! Wszystkie te, które oglądałem w akwariach morskich w Polsce, przepływają przed moimi oczami, skubią glony, skubią korale, ciekawie przyglądając się ciekawej "rybie", czyli mi. Bajecznie kolorowe papugoryby kładą się dosłownie na boku, żeby przyjrzeć się intruzowi. Najciekawsze i najbardziej odważne są tzw. Anielskie ryby, wielkie jak rowerowe koło ryby ustniki, zwykle pływające parami, podpływające na wyciągnięcie ręki... A barrakuda pływa wciąż obok mnie :). Połów ryb ze skał na żyłkę, haczyk i wędzisko wycięte po drodze z zarośli bambusowych skutkuje kilkoma ładnymi osobnikami wyciągniętymi z wielkiego stada, które akurat schroniło się w zatoczce, które wieczorem wylądują na patelni. Na lokalnej plaży przynajmniej kilku wędkarzy próbuje,zwykle z powodzeniem, łowić przynajmniej kilka ryb na posiłek. na szczęście dla okolicznej rafy, łapią zwykle stadne ryby otwartego morza. Wiele pięknych ryb rafowych to ryby mocno terytorialne, żyjące na rafie najwyżej parami.Wyjęcie takiego osobnika z wody ogołaca rafę z piękna, po które przyjeżdżają tutaj turyści. A turyści to pieniądz. M.in.o tym rozmawialiśmy wczoraj w lokalnym gronie. Przy brzegu znalazłem całą ławicę martwych ryb. Powiedziano mi, że to te ryby, które okaleczyły się przy próbie przeciskania się przez oczka sieci rybackiej, lub były za małe do konsumpcji i wylądowały martwe w morzu... zgroza! ja wiem, że oni tutaj żyją z rybołówstwa, ale przecież mają tak niewielką rafę dostępną prosto z piaszczystej plaży. Niestety, świadomość sensu takich wyniszczających połowów jest tutaj bardzo niska. Oczywiście w telewizji lokalnej przed chwilą oglądałem piękny film o miejscowej rafie i wypowiedź człowieka, który stara się chronić największą atrakcję Tobago, Bucco Reef, najpopularniejsze miejsce rafowe na wyspie, odnajdywane w każdym przewodniku. Pokazywał, co niszczy rafę: stawanie na niej, liny i kotwice łodzi, połowy..., ale mam wrażenie, że to nie dociera. Konkluzja była jednoznaczna - najpopularniejsza w przewodnikach rafa ginie. Niestety, dotrze pewnie do świadomości i umysłów problem wtedy, kiedy nikt nie będzie chciał oglądać Bucco Reef, bo nie będzie na co patrzeć. Podobna sytuacja miała miejsce na rafie Ras Muhammed w Egipcie. Dopiero kiedy zniszczono ogromne połacie rafy, ktoś poszedł po rozum do głowy i zrobił stałe kotwicowiska, i wprowadził kary za dotykanie i stawanie na rafie. Tutaj będzie podobnie? Lokalne działania jednego człowieka może uratują jakiś fragment przyrody, ale podobnie jak w Amazonii, potrzebne są działania systemowe, pozwalające przede wszystkim uświadomić miejscowym ludziom, jakie mogą oni mieć korzyści z ochrony przyrody. To trudne i poważne zadanie, na wiele lat. nawet w tak proekologicznej Kostaryce nie udało się dotrzeć do świadomości społeczeństwa, wieloletnie nawyki, przyzwyczajenia, bieda nie pozwalają myśleć globalnie o ochronie przyrody, co skutkuje ekologicznymi enklawami i zaraz za ich granicami stoami śmieci i nieczystości... Miejscowi już mówią, że z roku na rok coraz mniej turystów przybywa na Tobago. Dlaczego? Hmmm...

wtorek, 20 września 2011

COŚ WIELKIEGO W ZATOCZCE!

Coś wielkiego pływa w wodzie przy samej plaży!  Coś wielkiego? Hmmm. Może  w zmąconej wodzie to fragment skały, który wydał się w świetle zachodzącego Słońca "czymś" wielkim? Bez przekonania wziąłem swoją maskę i poszedłem z ociąganiem do wody. W wodzie sięgającej mi do pasa bez specjalnych emocji rozglądałem się pod jej powierzchnią dookoła siebie. Co tutaj mogło być "wielkiego"? Delfin? Manta? ha,ha,ha... wielo... w chwili, kiedy pomyślałem o wielorybie, ze szmaragdowego cienia wody, wprost na mnie wypłynęło to COŚ WIELKIEGO! Jak to pod wodą, wszystko wydaje się większe, ale TO COŚ... nawet umniejszając jego wymiary było wielkie... Zbliżyło się do mnie i łagodnymi ruchami płetw - skrzydeł opłynęło mnie dookoła. Płaszczka, raja... niemniej ogromne zwierzę, sunęło przy dnie dookoła moich nóg. Patrząc na nią z powierzchni rozpiętość jej skrzydeł - płetw była większa niż rozpiętość moich ramion... I nie była sama :). 3 inne osobniki znalazły się wkrótce w pięknym tańcu dookoła mnie. Stojący we wodzie niedaleko Bryan, miejscowy znajomy, krzyknął, żebym się nie ruszał, bo się spłoszą i odpłyną. Ogromne zwierzęta pływały między kilkoma kąpiącymi się osobami, zupełnie nieświadomymi ich obecności tak blisko. Po Bryanie widać było, że też jest przejęty, mimo, że, jak się okazało, widzi je w zatoce codziennie. Przypływają tutaj wieczorami, kiedy rybacy wracający z połowów, wrzucają do morza resztki patroszonych ryb. One po prostu przypływają tutaj na kolację! Śmieje się... Mówi, że to dobrze, bo inaczej w okolicy osiedliły by się węgorze, które też czatują na resztki z łodzi rybackich, ale one potrafią gryźć po nogach... :). Niezwykłe to uczucie, pływać pomiędzy tak ogromnymi rybami. Bryan wskazał ręką sąsiednią zatokę, gdzie płaszczki są tak oswojone, że można je karmić z ręki! Co za miejsce!

niedziela, 18 września 2011

KALI GOTUJE RYBĘ...

Maleńka miejscowość w głębi zatoczki otoczonej wysokimi wzgórzami... niezwykle rzeczowy, poważny i skrupulatny właściciel apartamentów dokładnie i z namaszczeniem liczy kwotę i uroczyście wypisuje rachunek na kolejne kilka dni pobytu... Już widzę, że to jedno z najpiękniejszych miejsc na wyspie, jakie widziałem. W odległości 3 km od siebie leżą dwie najwspanialsze zatoki wyspy. Englishman Bay to bajkowa, palmowa zatoka bez infrastruktury, z maleńką restauracyjką i punktem z pamiątkami, które na miejscu z tego, co znajduje robi miejscowy rasta. Właśnie pracował nad jakimś kawałkiem bambusa, kiedy zjechałem na pustą plażę... Plaże... to osobny temat, ale można napisać jedno. Wszystkie są piękne, piasek w skali 1 do 10 dałbym 9. Drobny, lekko żółty, ale generalnie fajny :). No i te palmy... ! Castara to maleńka miejscowość, w której jest wszystko potrzebne do spokojnego odpoczynku. Spokojni ludzie, spokojna piękna zatoczka, czyste, schludne miejsce do spania i niewielka, ale bajecznie kolorowa rafa dostępna prosto z plaży. A ludzie ? Hmmm... Kali, młody miejscowy chłopak zaoferował się, że przygotuje  rybę na ciepło, tak po prostu... I przygotował... przepysznie, fachowo... za chwilę ruszam z nim do stolicy na jakieś lokalne święto. Obiecał, że po nim oprowadzi... :)

POWOLNE RUCHY, POWOLNE ŻYCIE... ;)

Siedzę w wiklinowym fotelu przed recepcją... przechodzący skośnooki, przesympatyczny właściciel wali mnie serdecznie w ramię, śmieje się. Jak oni się tutaj obściskują, walą po plecach, po ramionach poklepują... Ale przede wszystkim ruuuchy, powolne, dostojne, spokojne, bez zbędnej nerwowości, pośpiechu. Na tej wyspie spieszą się jedynie fruwające ptaki i psy, kiedy odda się im resztki z posiłku kupionego z przydrożnego grilla... Ludzie śpią albo siedzą kiwając nogami, bardzo wnikliwie przyglądają się otoczeniu, psy śpią, właściciel lodge przemieszcza się właściwie a nie chodzi... toooootalny spokój i powolność. Kiedy chcesz wyjeżdżać? To było jego pytanie rano. Nie, że doba hotelowa trwa do tej i tej godziny, ale pytanie: kiedy chcesz jechać dalej? :) :) :)...
Trzeba też zwolnić, chociaż nie do końca na szosie. Tutaj rządzą wypasione, tuningowane fury, raczej stare, ale jak utrzymane? Ufff. Przed każdym domem, nawet w rzekach myją te swoje samochody. I co jest prestiżem? Chromowane, srebrne alufelgi. Im bardziej błyszczą, tym są bardziej, no wiadomo... Wczoraj po kolejnym włóczeniu się po wyspie drogami, zaglądaniu do domów przez okna, co z auta nie jest takie trudne, robieniu zdjęć zza mocno przyciemnionych szyb maleńkiego Jimmy ludziom, trafiłem na zawody samochodowe, zorganizowane na zaimprowizowanym torze przy stadionie. Jazda na czas... jakie tam wystartowały auta! Spojlery, owiewki, specjalne światła ( szosa pełna jest aut jeżdżących na wszystkich możliwych reflektorach, głównie przeciwmgielnych, co kapitalnie utrudnia mijanie na wąskich i krętych drogach ;))! Ludzie z szosy siedzieli na burtach pick upów i oglądali zmagania głośno komentując wyczyny :). Kilka kilometrów dalej... niespodzianka - koncert orkiestr stalowych bębnów! Na ogromnym placu zbudowano kilka wiat namiotowych, pod którymi dawały koncert, po kolei oczywiście, lokalne " beczkowe" orkiestry... Grali przede wszystkim dla siebie, bo na placu stało nie więcej niż kilkadziesiąt osób włączając w to członków pozostałych orkiestr.... szerzej opiszę to później, łapię za maskę i biegnę na rafę, widoczną stąd doskonale w promieniach Słońca, którego dzisiaj nie brakuje. Jest niedziela, 10.00 rano, gdzieś gra oczywiście nic innego jak reagge, upał, 32 stopnie w cieniu. Czas się ochłodzić :)Jeszcze tylko żółwik z wysokim, chudym jak tyczka rasta, który wiózł mnie wczoraj na nurkowanie... pokazał najlepsze miejsca do pływania z maską i rurką w zatoce, ale nie mniej ciekawe można zobaczyć wchodząc do wody bezpośrednio z plaży, tak bardziej w bok, pod skały... aaa, jeszcze poczęstunek słodką zawartością dopiero co strąconego kokosa z palmy rosnącej przed wejściem do pokojów hotelowych. Znowu sympatyczny właściciel w akcji z miseczką pełną kokosowych słodkości. Uśmiecha się, częstuje... :) :) :) :)