wtorek, 11 października 2011

POŁUDNIOWY ŻAR TROPIKÓW ... Z NIEBA...

Nie pisałem tak długo z prostej przyczyny. Pobudka 5 rano, żeby skorzystać jak najwięcej z dobrodziejstwa światła słonecznego, które kończy się punktualnie o 18.30. Tak jest przez cały rok. 5.30 zaczyna się wschód Słońca, świta, i to w błyskawicznym tempie, o 18.30 Słońce z impetem wpada do morza Karaibskiego na horyzoncie. Dzień w dzień, tysiące lat po tysiącach... W samo południe, czyli między 11.00 a 14.00 słowo "sjesta" nabiera zupełnie innego znaczenia, innej wymowy, niż w poczciwej Hiszpanii, gdzie jest zwyczajem i przywilejem ludzi... tutaj, między zwrotnikami, to słowo i wszystko, co się z nim wiąże, to konieczność, niemal przymus, żeby zachować zdrowie, nierzadko życie... 37 stopni w południe sieje spustoszenie w nieprzywykłym do takiej ekstremy organizmie. Chcesz wtedy łazić po plaży? Proszę bardzo, ale ubierz porządne klapki, bo nogi poparzysz gorącym, jakby podgrzanym na patelni piaskiem. Ubierz też szerokie nakrycie głowy, bo Słońce wypali ci dziurę na samym czubku głowy, śląc złociste strzały promieni milionami luksów w biedną łepetynę. Ramiona i plecy też okryj starannie w tych godzinach, bo twoja skóra zamieni się w skwierczący na patelni boczek, i bynajmniej nie apetycznie pachnący czy wyglądający... Całe życie zamiera w głębokim cieniu w tych godzinach, kiedy Słońce niemiłosiernie wypala wszystko, co znajdzie się w zasięgu jego promieni. Przesadzam? Hmmm. Połączenie południowego Słońca z wysoką wilgotnością powietrza powoduje, że człowiek ma dwie możliwości: albo usmażyć się w olśniewającym blasku naszej gwiazdy lub ugotować się we własnym pocie pod ciuchami osłaniającymi nasze wrażliwe ciało. Przesadzam? Może odrobinę, bo prędzej czy później przychodzi na wędrowca kryzys światła i ciepła słonecznego,obojętnie, jakby się nie nazywał, ile by miesięcy nie spędził w tropikach, i cokolwiek by nie opowiadał o swojej odporności i dzielności gdzieś TAM, w 37 stopniach tropikalnego pieca. A ten kryzys dopada szczególnie takiego zachłannego wędrowca, któremu żal każdej godziny dziennej, bo wieczorami... no właśnie, co... wieczorami? No nic, poza spotkaniami towarzyskimi, wyjazdem do miasteczka - stolicy, nocnym włóczeniem się po plaży i łapaniem niesfornych maleńkich żółwików. O nich za chwilę ;). Na razie mamy środek dnia, czyli zmierzch dnia w Polsce. Lubię te odwołania się do naszego czasu - tak jak niedawno, patrząc w Polsce na chowające się za horyzont Słońce wyobrażałem sobie, że tutaj, przed moimi oczami, chowając się za horyzont, w tym samym momencie "stoi" ono właśnie nad " moją" Kostaryką czy którąś z wysp karaibskich w zenicie, niemiłosiernie paląc ich powierzchnie swoimi promieniami. Cóż więc robić z tymi kilkoma godzinami spiekoty w tropikach? Zdjęcia wychodzą w tym czasie nieciekawe, bez cienia, płaskie, matowe. Spacerować nie da się w sposób przyjemny, zresztą robić cokolwiek, to już nie jest przyjemność... Ci bardziej zasobni w pieniądz siedzą wtedy, śpią, leżą, odpoczywają w swoich lub hotelowych, klimatyzowanych pokojach, gdzie, uwaga, ustawienie klimatyzatora na temperaturę 22 stopni daje nieprawdopodobne zimno, jak w lodówce! 22 stopnie... marzenie latem w Polsce, tutaj daje ulgę i aż za mocne wychłodzenie. Kiedy odkryłem to pierwszy raz kiedyś, byłem przekonany, że klimatyzator jest uszkodzony. Ale, ale... szybko przypomniałem sobie, że nierzadko zdarza mi się budzić w środku nocy w hamaku w dżungli, trzęsąc się... nie z powodu ataku malarii, której na szczęście nie mam, ale z...zimna. Niemożliwe? Możliwe, jeżeli temperatura z 32 spadnie do 22, to robi się chłodno, przynajmniej w odczuciu. Do tego wilgoć potęguje to wrażenie, więc zawsze do hamaka zabieram w dżungli polar :). Co jeszcze można robić w południe w tropikach? Bogatsi mogą wsiąść do swoich klimatyzowanych samochodów i udać się w podróż. Na Tobago? Co to za podróż! Godzina jazdy i jest się na drugim końcu wyspy :).No to można podjechać do wielkiego centrum handlowego, takiego klimatyzowanego, do stanu niemal zamrożenia :). Można wreszcie usiąść sobie pod drzewem, NIE palmą, broń Boże, i opierając się o jego pień, wystawiając twarz na delikatną bryzę wiejącą od morza, słuchać, jak... drzewo rośnie, i trawa, i... pac, patrzeć, jak z głuchym pacnięciem uderza o ziemię orzech kokosowy wielkości głowy dorosłego człowieka. Dobrze, że w ziemię :).Ale najlepsze, co można zrobić, to w głębokim cieniu drzew ( nie palm!) położyć się w hamaku i uciąć sobie orzeźwiającą drzemkę. Wtedy popołudniu i wieczorem człowiek jest jak nowo narodzony:)... Czy chce się pisać cokolwiek poza zdawkowymi notatkami, kiedy wokół szumią palmy, szumi morze, grzeje Słońce, piasek, zieleń kipi swoją zielonością...?

2 komentarze:

  1. Jesteś nieziemski, piszesz ujmujaco, tak, że się czuje, że sie dotyka, że jest się z Tobą, że moje tu i teraz, przestaje istnieć... Lubię czytać książki, szkoda, że nie mogę przeczytać Twojej,powinieneś napisać, masz wielki dar (a może to zrobiłeś?)...Chciałam zobaczyć zdjecia, niesteyty nie mam facebooka. Szkoda, że tylko tak...

    OdpowiedzUsuń
  2. A jednak zobaczyłam:) nie potarfię wyrazić słowami, tego co czuję... To jak małe pac, orzecha kokosowego w głowę, takie przyjemne otępienie, szok w którym jeszcze nie czujemy bólu...

    OdpowiedzUsuń