środa, 26 października 2011

TĘSKNOTA PO POWROCIE... ECH...

Siedzę zmarznięty w dwóch polarach, smętnie patrząc za okno, gdzie po niebie suną buro ołowiane chmury, zimny wiatr potrząsa liśćmi, które za kilkanaście dni spadną na ziemię, pozostawiając ogołocone, wyglądające jak martwe, drzewa. Brrrrr... Kiedy przenoszę wzrok na ekran komputera, zmieniające się na nim obrazy są jak z innego świata. Co tam świata! Jak z innego wymiaru czasoprzestrzeni! Kolejny raz cieszą moje oczy tropikalne kolory plaży i morza w Castarze, oglądam znajome twarze chłopaków przesiadujących na plaży, zaglądam oczami wyobraźni pod powierzchnię przybrzeżnego morza widocznego na zdjęciach, gdzie kryją się cuda rafy koralowej lub wieczorem bezszelestnie szybują w płytkiej wodzie płaszczki... Znowu łapię się na dziwnym wrażeniu nierealności zdjęć, które przecież wykonałem sam, osobiście. To dziwne uczucie wynika prawdopodobnie stąd, że tamten świat jest tak bardzo odległy i inny niż ten, który od urodzenia towarzyszy mi tutaj, w Polsce. Każdy powrót do codzienności z jednej strony mnie cieszy, ale z drugiej rodzi falę smutku i tęsknoty. Świat, który zostaje za ogonem samolotu jest tak odmienny od mojego rodzinnego, że gubi się poczucie jego realności, kiedy po powrocie wpada się znowu w wir codziennych spraw i obowiązków. Kiedy wracam w grono ludzi mi znajomych, w pracy, w życiu codziennym, zajętych jakby nigdy nic swoimi sprawami, jeszcze bardziej pogłębia się wrażenie nierealności tych kilku tygodni pobytu gdzieś TAM, gdzie jest tak bardzo inaczej. Oglądam szczegółowo zdjęcia, zauważam na nich wiele szczegółów, których nawet nie zauważałem podczas wykonywania fotki. A przecież te patyki leżące na piasku chwilę wcześniej trąciłem nogą, oglądałem i obracałem kokosy świeżo strącone przez wiatr z palmy, które upadając, wryły się do połowy w miałki piasek plaży, na której odnajduję na zdjęciach ślady własnych stóp. Podnoszę wzrok znad ekran i widzę dookoła wszystko to, od czego oderwałem się na kilka chwil, gdzieś TAM, daleko, po czym pozostały mi już tylko wspomnienia i te zdjęcia, czas zatrzymany w komputerowym okienku... ech.
Niezwykłe jest to, że rzut oka na zegar potrafi podpowiedzieć mi, co w danym momencie dzieje się w tych miejscach na świecie, gdzie byłem, bo i tam życie toczy się swoim stałym rytmem, niezależnie, czy samolot z nami odleciał czy jeszcze towarzyszymy temu rytmowi przez jakąś chwilę. I tak na Tobago właśnie budzi się leniwie dzień, ale miejscowi już siedzą na plaży, Kali pewnie za chwilę kończy koszenie trawy lub prace na pobliskiej szosie, właściciel pensjonatu właśnie schodzi do recepcji, a koguty od dobrych 2 godzin pieją niemiłosiernie. Słońce pojawiło się gdzieś po prawej stronie nad wzgórzami, palmy rzucają cień "za siebie", a Bryan, ratownik, zaczyna swoje codzienne biegi kondycyjne po plaży... Jest 8.44. W tym samym czasie, na drugim brzegu Morza Karaibskiego, na półwyspie Osa pojawiają się na wierzchołkach drzew pierwsze ary, psy wychodzą na plaże pogonić się wzajemnie i wytarzać w piasku, a wyjce w okolicznym zagajniku zakończyły swoje głośne przekomarzania się i zabrały się za posiłek. Tam jest 6.44.W Polsce właśnie kończy się mój dzień pracy, jest 14.44...

środa, 19 października 2011

PLAŻE

Plaże tropikalne... temat westchnień i marzeń wielu ludzi. Symbol tropików, ich wizytówka, miejsca, na których chciałby znaleźć się niemal każdy turysta.Przepiękne zdjęcia, cudowne plakaty palm, błękitnego nieba, szmaragdowego morza, kryjącego pod powierzchnią niesamowity czar podwodnego życia. Czy nie tak wyobrażamy sobie ten tropikalny raj? Hmmm... Zastanawiam się, czy to napisać, ale niech tam... Zdjęcia, filmy, opowieści często tworzą nam fałszywe wyobrażenia w sytuacjach, kiedy czegoś sami osobiście nie doświadczamy. Tak jest często również w przypadku tropikalnych plaż... co mam na myśli? Długo poszukiwałem swojego idealnego miejsca, które łączyłoby rafę koralową, piękną plażę i prawdziwy las tropikalny... zawsze brakowało przynajmniej jednego z tych 3 elementów. Myślałem, że Dominica, którą odwiedziłem 2 lata temu, będzie spełnieniem tych marzeń. Było prawie, prawie... wspaniali ludzie, cudowna przyroda w tropikalnym lesie, ciepłe morze... ale, ale...w tym lesie brakowało życia. Jakoś tak pusto i cicho jest w lasach Dominiki. Plaży... praktycznie brak, a jeżeli już były, to z bardzo drobnym, czarnym piaskiem... Rafa koralowa? Obecna, ale nie z brzegu... Wyspa piękna, ale... brakowało tego, co potrzebowałem do idealnego miejsca, zgodnie z tym, co pisałem na początku blogu. Kostaryka ma plaże, i owszem. Najpiękniejsze miejsca, które tam znalazłem, to kilometry pustych plaż na półwyspie Osa. Czego tam brakowało? Przecież za plecami miałem najdzikszą dżunglę w Kostaryce, nad drzewami przelatywały papugi ary, błyskając czerwienią swoich piór i wrzeszcząc wniebogłosy... Brakowało tam tego słynnego białego piasku koralowego, krystalicznie czystego morza... Niestety, wszędzie tam, gdzie płyną z głębi lądu rzeki, morze nie jest cudownie krystaliczne, przezroczyste. A w Kostaryce rzek spływających z gór nie brakuje. Typową, koralową plażą jest również wybrzeże Gwadelupy, ale tam "zapleczem" wybrzeża nie są lasy, ale pola uprawne, łąki, lub, co gorsze, domy mieszkalne lub hotele nadmorskich miejscowości.
Plaże Tobago, to wreszcie strzał w 9, bo do 10 brakowało dosłownie kilka drobiazgów. Tutaj wreszcie mogłem doświadczyć prawdziwych, folderowych i plakatowych plaż połączonych z moją drugą miłością, dżunglą. Tutaj znalazłem wielkie, pochylone ku morzu palmy, drobny, lekko żółty, ale nie brudzący i miły dla stopy piasek. Tutaj znalazłem ciepłe, czyste morze, tutaj odkryłem kilka metrów od brzegu rafę koralową, prawdziwą, pełną ryb i koralowców, charakterystycznych dla Morza Karaibskiego. Czy dużo takich plaż znalazłem na tej maleńkiej wyspie? Jedną! Miejscowość, w której zatrzymałem się do końca pobytu, maleńka, niepozorna wioska, dosłownie kilkanaście chat, ujawniła swój skarb, z którego, jak się okazało, mieszkańcy nie do końca zdają sobie sprawę. Tym skarbem okazała się zatoka!

wtorek, 11 października 2011

POŁUDNIOWY ŻAR TROPIKÓW ... Z NIEBA...

Nie pisałem tak długo z prostej przyczyny. Pobudka 5 rano, żeby skorzystać jak najwięcej z dobrodziejstwa światła słonecznego, które kończy się punktualnie o 18.30. Tak jest przez cały rok. 5.30 zaczyna się wschód Słońca, świta, i to w błyskawicznym tempie, o 18.30 Słońce z impetem wpada do morza Karaibskiego na horyzoncie. Dzień w dzień, tysiące lat po tysiącach... W samo południe, czyli między 11.00 a 14.00 słowo "sjesta" nabiera zupełnie innego znaczenia, innej wymowy, niż w poczciwej Hiszpanii, gdzie jest zwyczajem i przywilejem ludzi... tutaj, między zwrotnikami, to słowo i wszystko, co się z nim wiąże, to konieczność, niemal przymus, żeby zachować zdrowie, nierzadko życie... 37 stopni w południe sieje spustoszenie w nieprzywykłym do takiej ekstremy organizmie. Chcesz wtedy łazić po plaży? Proszę bardzo, ale ubierz porządne klapki, bo nogi poparzysz gorącym, jakby podgrzanym na patelni piaskiem. Ubierz też szerokie nakrycie głowy, bo Słońce wypali ci dziurę na samym czubku głowy, śląc złociste strzały promieni milionami luksów w biedną łepetynę. Ramiona i plecy też okryj starannie w tych godzinach, bo twoja skóra zamieni się w skwierczący na patelni boczek, i bynajmniej nie apetycznie pachnący czy wyglądający... Całe życie zamiera w głębokim cieniu w tych godzinach, kiedy Słońce niemiłosiernie wypala wszystko, co znajdzie się w zasięgu jego promieni. Przesadzam? Hmmm. Połączenie południowego Słońca z wysoką wilgotnością powietrza powoduje, że człowiek ma dwie możliwości: albo usmażyć się w olśniewającym blasku naszej gwiazdy lub ugotować się we własnym pocie pod ciuchami osłaniającymi nasze wrażliwe ciało. Przesadzam? Może odrobinę, bo prędzej czy później przychodzi na wędrowca kryzys światła i ciepła słonecznego,obojętnie, jakby się nie nazywał, ile by miesięcy nie spędził w tropikach, i cokolwiek by nie opowiadał o swojej odporności i dzielności gdzieś TAM, w 37 stopniach tropikalnego pieca. A ten kryzys dopada szczególnie takiego zachłannego wędrowca, któremu żal każdej godziny dziennej, bo wieczorami... no właśnie, co... wieczorami? No nic, poza spotkaniami towarzyskimi, wyjazdem do miasteczka - stolicy, nocnym włóczeniem się po plaży i łapaniem niesfornych maleńkich żółwików. O nich za chwilę ;). Na razie mamy środek dnia, czyli zmierzch dnia w Polsce. Lubię te odwołania się do naszego czasu - tak jak niedawno, patrząc w Polsce na chowające się za horyzont Słońce wyobrażałem sobie, że tutaj, przed moimi oczami, chowając się za horyzont, w tym samym momencie "stoi" ono właśnie nad " moją" Kostaryką czy którąś z wysp karaibskich w zenicie, niemiłosiernie paląc ich powierzchnie swoimi promieniami. Cóż więc robić z tymi kilkoma godzinami spiekoty w tropikach? Zdjęcia wychodzą w tym czasie nieciekawe, bez cienia, płaskie, matowe. Spacerować nie da się w sposób przyjemny, zresztą robić cokolwiek, to już nie jest przyjemność... Ci bardziej zasobni w pieniądz siedzą wtedy, śpią, leżą, odpoczywają w swoich lub hotelowych, klimatyzowanych pokojach, gdzie, uwaga, ustawienie klimatyzatora na temperaturę 22 stopni daje nieprawdopodobne zimno, jak w lodówce! 22 stopnie... marzenie latem w Polsce, tutaj daje ulgę i aż za mocne wychłodzenie. Kiedy odkryłem to pierwszy raz kiedyś, byłem przekonany, że klimatyzator jest uszkodzony. Ale, ale... szybko przypomniałem sobie, że nierzadko zdarza mi się budzić w środku nocy w hamaku w dżungli, trzęsąc się... nie z powodu ataku malarii, której na szczęście nie mam, ale z...zimna. Niemożliwe? Możliwe, jeżeli temperatura z 32 spadnie do 22, to robi się chłodno, przynajmniej w odczuciu. Do tego wilgoć potęguje to wrażenie, więc zawsze do hamaka zabieram w dżungli polar :). Co jeszcze można robić w południe w tropikach? Bogatsi mogą wsiąść do swoich klimatyzowanych samochodów i udać się w podróż. Na Tobago? Co to za podróż! Godzina jazdy i jest się na drugim końcu wyspy :).No to można podjechać do wielkiego centrum handlowego, takiego klimatyzowanego, do stanu niemal zamrożenia :). Można wreszcie usiąść sobie pod drzewem, NIE palmą, broń Boże, i opierając się o jego pień, wystawiając twarz na delikatną bryzę wiejącą od morza, słuchać, jak... drzewo rośnie, i trawa, i... pac, patrzeć, jak z głuchym pacnięciem uderza o ziemię orzech kokosowy wielkości głowy dorosłego człowieka. Dobrze, że w ziemię :).Ale najlepsze, co można zrobić, to w głębokim cieniu drzew ( nie palm!) położyć się w hamaku i uciąć sobie orzeźwiającą drzemkę. Wtedy popołudniu i wieczorem człowiek jest jak nowo narodzony:)... Czy chce się pisać cokolwiek poza zdawkowymi notatkami, kiedy wokół szumią palmy, szumi morze, grzeje Słońce, piasek, zieleń kipi swoją zielonością...?